Dzisiejszy wieczorny spacer “osiedlowy” wplótł w rozmowę z towarzyszącym mi mężem, i tak zwykle obfitującą w takich okolicznościach przyrody w rozmaite teoretyczne, filozoficzno – egzystencjalne tematy, dodatkowy wątek. Wcisnął się on niespodziewanie – ten wątek – gdy przechodziliśmy obok zwykłego, osiedlowego przystanku autobusowego. Przerwał ciekawy inny wątek – chyba o prowadzeniu debat publicznych w Danii. Wskoczył mi po prostu bezczelnie w oczy.
fot. Beata Karpińska-Musiał
Najpierw jeden plakat
Ten czarno-biały
Oczywiście symbolika jest bardziej, niż wyrazista i wpisuje się w debatę o schyłku wyniszczającego świat antropocenu, o konieczności uprawomocnienia zwierząt, a nawet – zgodnie z tym co media cytują ostatnio za naszą Noblistką – o postulacie wpisania praw zwierząt do Konstytucji. Ekologizm opanował świat w debatach ekonomicznych, biologicznych, społecznych i filozoficznych. Kiedyś przedstawiana jako mglista wersja astro-eko-spiryto-antropozoficznego myślenia Era Wodnika (New Age itp) zmaterializowała się po paru dekadach pod postacią globalnie (czy aby na pewno?) obecnego ekologizmu, weganizmu, wegeterianizmu i dbałości o to, czym oddychamy, co jemy i jak podróżujemy, jak mieszkamy, i za chwilę prawie jak, gdzie i z kim współżyjemy. No bo przecież nie na chińskim gumowym materacu, bo wyprodukowany w wyzysku!
To jest dobry i konieczny kierunek, bo katastrofa klimatyczna jest faktem i na pewno jesteśmy jej świadkami. Na pewno też możemy sporo zdziałać jako jednostki czy większe społeczności, by trochę tej naszej Planecie ulżyć. Przynajmniej my Europejczycy – ci, którzy mają taką możliwość, bo przecież nie będziemy patrzeć na Indie czy Afrykę, w których warunki życia i możliwości każdą najpierw myśleć o przetrwaniu, a nie o płóciennej torbie na zakupy. Bosa stopa przyjmie każdy plastikowy laczek…
A jednak jest we mnie pewien bunt i niezgoda na ten plakat. Wkurza mnie taka stylistyka w przestrzeni publicznej, w dodatku nagradzana w konkursie. Inżynieria społeczna w natarciu! Narrację, że “zwierzę to też człowiek” (tytuł plakatu) jeszcze jestem w stanie akceptować, znając jego wszak metaforyczny wymiar, niosący element humanizmu i troski o zwierzęta. Ale ta sama grafika niesie równie mocno symbolikę odwrotną: człowiek to też zwierzę. I tak jak z biologicznego punktu widzenia niedaleka droga, tak mimo wszystko zawiśnięcie na haku obok tusz nie niesie mojego współczucia dla świń. Co najwyżej politowanie nad wyobraźnią autorki.
Można antropomorfizować zwierzaki, można ich nie jeść, jeśli to jest problem. Można i należy ograniczać masową hodowlę w podłych warunkach (dla zwierzaków i dla klimatu bardzo niekorzystną). Ale nie wprowadzajmy post-antropocentrycznego terroru, bo to będzie tylko po prostu kolejny terror. Jak każda dyktatura, także ta pro-ekologiczna stanie się społeczną obsesją, jeśli nie znajdziemy tutaj umiaru. Używajmy rozumu, a nie afektu, bo ten zwykle grozi kolejną ideologiczną bitwą na noże.
Z drugiej strony, dosłownie drugiej strony tej samej wiaty, wisi drugi plakat.
Ten kolorowy.
Jakże ciekawe zestawienie, prawda?
Uderza po oczach nie tyle stylistyką i barwą, ile paradoksem. To plakat antropoceniczny. Mamy tu potężną skórę misia i przebierającego się za misia (chyba, nie widziałam filmu) człowieka. Miś to tylko skóra, obiekt podporządkowany człowiekowi.
A może jednak człowiek to zwierzę?
Rozmawiajmy o tym jednak delikatniej i z zachowaniem, mimo wszystko, gatunkowej granicy. Bo wydaje się czasem, że ona się zaciera. Człowiek ma żyć w przyjaźni z “braćmi mniejszymi”, co nie oznacza, że winien się nimi stawać.
W wymiarze zarówno biologicznym, jak i (przede wszystkim) metaforycznym.
Be-3