Doświadczamy zakrętu na trasie i nie widać już tego, co zostawiliśmy za sobą. To fizycznie niemożliwe. Mentalnie jednak wciąż nam się wydaje, że czasoprzestrzeń może ulegać zagięciu niczym w filmach sci-fi. Fizyka kwantowa być może wyjaśniłaby nam to zjawisko, ale my, w codzienności pandemicznego życia, mierzymy się z luką ludzką (human gap), czyli niespójnością tempa ewolucji cyfry a ludzkiego mózgu.
Weszliśmy w przyspieszeniu w erę cyfrową. Niedawno czytałam bardzo dobry wywiad na temat odwrócenia myślenia o spowolnieniu życia w lockdownie. Lockdown spowolnił życie, ale raczej przyspieszył pewne zjawiska i je wyostrzył. Nagle postawił nas przed nami ścianę. Kazał się zatrzymać i zastanowić.
fot. Beata Karpińska-Musiał, Park Reagana, Gdańsk
Mnie to w najmniejszym stopniu nie dziwi. Nawet w Polsce pisze się o tym od dwóch dekad. Przykładowo, w 2002 powstała w Uniwersytecie Gdańskim monografia o kształceniu na odległość, potrzebie jego rozwijania, dostępnej technologii i infrastrukturze. Długo trwało, zanim realnie tego doświadczyliśmy. Ale w końcu, już nawet przed pandemią mieliśmy już światy zapośredniczone medialnie w edukacji, kształceniu, polityce, rozrywce, zakupach, konsumpcji, i… relacjach. Chociaż nie na taką skalę, jak obecnie.
Medialnie zniekształcona rzeczywistość w mediach publicystyczno-polityczno- informacyjnych jest już tematem analizowanym badawczo od dawna i przez to nie dziwi przynajmniej medioznawców. Teraz jednak, w związku z pandemią i izolacją społeczną, zamknięciem na skalę niespotykaną instytucji kształcenia i kultury, handlu i rynku, następuje dynamiczny przyrost badań i dyskusji na temat edukacji i psychologii człowieka. A prawdziwą lawinę i wulkaniczny wręcz wybuch przeżywa temat zmiany ludzkich relacji, które przeniosły się w wirtualny świat mediów społecznościowych.
Zmiana przyspieszyła, z konieczności przenieśliśmy swoje życia do social mediów i komunikatorów. To już nie rewolucja, to ewolucja.
Pandemia tylko wyostrzyła nieuniknione
Social media poddawane są teraz równie wyostrzonej krytyce, co uwielbieniu. Nasze reakcje i potrzeby, jak w soczewce, też się wyostrzyły i spolaryzowały. Jeden z innych licznych wywiadów zwraca uwagę na uzależnienia grożące szczególnie młodzieży i dzieciom, przymuszonym do dodatkowego spędzania połowy dnia na zdalnej edukacji. Omawia się narastające FOMO, depresje, bulimie, myśli samobójcze, a dzieci faktycznie potrafią spędzić przed ekranem kilkanaście godzin, nie mniej dorośli pracujący z home office. Lekarze, psychologowie biją na alarm, rodzice miotają się jak ryby w sieci, temperatura politycznego wywaru wrze. Nasz świat stał się żywym filmem science-fiction, w którym wiedźmy gotują wywary z żab i zaklinają rzeczywistość, a królestwem żądzą elfy nie dopuszczający do głosu ekspertów i naukowców. Obcych.
Mimo, że mamy teoretycznie mamy heteroglossię[1], prawda?
Żaba może, Wiedźma może i Elf może też być słyszalny. To ta groźna strona social mediów, współczesnego kociołka Panoramixa przeciw Rzymianom.
Jest niedobrze. Nawet więcej, jest bardzo źle
Ale zawsze jest jakieś „ALE”
***
Nie zgodzę się, że to, czego doświadczamy dzisiaj w sensie zmiany w relacjach społecznych niesie więcej zagrożeń, niż możliwości i przywilejów. Obawiając się uzależnienia od życia zapośredniczonego, należy wziąć pod uwagę wiele zmiennych, takich np. jak:
Naturę potrzeb jednostki
Wiek
Poziom samooceny
Jakość i ilość relacji społecznych w realu i w wirtualu
Czas i pragmatykę działania w edukacji i pracy
Nieuchronną indywidualizację społeczna młodych pokoleń, ale i średnich w pewnym stopniu
***
– natura potrzeb
Nie wszyscy mają potrzebę tak licznych kontaktów, które dają social media. Ale… dla tysięcy ludzi to pewien substytut, który jednak DAJE tę możliwość. Inaczej zwariowaliby. Weźmy osoby samotne. Nawet seniorzy przez pandemię uruchomili swoje informatyczne umiejętności, nawet ci najbardziej oporni. Osoby niepełnosprawne mają szansę na utrzymywanie wielu kontaktów, branie udziału w dyskusjach, dzielenie się swoimi światami w sposób inaczej niemożliwy.
Powstają rozliczne grupy tematyczne, artystyczne, kolekcjonerskie – ileż tam inspiracji, nowego mindfullness, dyskusji często o bardzo wysokim poziomie merytorycznym! Bywa, że poglądy objawiają się skrajne, ale nie ma przymusu zabierania głosu tam, gdzie nie mamy nic do powiedzenia, a tam, gdzie się nie zgadzamy, uczymy się akceptacji i kontrargumentowania. Znalezienie wspólnoty myślenia to z kolei miód dla pandemicznej duszy.
W edukacji, rola social mediów jest też nie do przecenienia. Pandemia zmobilizowała wielu nauczycieli do założenia grup uczniowskich i studenckich. Powstają fora dyskusyjne, nie tylko o najnowszej modzie czy imprezach – często są to teraz dyskusje o tematyce wykładów czy artykułów, nawet jeśli „wymuszone” przez prowadzących w ramach zaliczenia udziału.
Nauczyciele zakładają grupy organizacji i stowarzyszeń edukacyjnych, dyskutują, dzielą się, organizują webinaria i konferencje online. Inni w tempie przyspieszonym doszkalają się na temat funkcjonowania platform edukacyjnych. Przełamują swoje techno-fobie.
To niewiarygodny świat.
Świat możliwości, nie od razu dla wszystkich, ale dla ogromnej większości.
– wiek – to jest pewne kryterium zagrożenia. Używamy mediów społecznościowych inaczej i w innych celach pokoleniowo. Oglądając czasem na Facebook’u krótkie produkcje o charakterze społecznej interwencji popadam w przerażenie, w jakim zakresie i celu młode dziewczyny – bo głównie nastolatki – korzystają z Facebooka lub Instagrama. Dla chłopaków rekompensatą są gry społecznościowe.
Inny jest też język młodych na INSTA, a inny jest na FB. Generalnie, FB w sumie dla młodych już jest passe 😉 Tam spotykają się średnio-młodzi, średni i nawet seniorzy. Najmłodsi millenialsi z FB uciekli. Insta rządzi się bowiem innymi prawami, więcej tam celebrytów i .. przez to (najgroźniejszych w skutkach) wpływów influenserskich.
– poziom samooceny – problem złożony, ale nie trzeba być psychologiem, by stwierdzić, że jeśli jednostka nie ma z nią problemu, nie będzie też problemem korzystanie przez nią z portali społecznościowych. I analogicznie, jeśli taki problem psychotyczny istnieje, to Facebook czy Instagram albo inne Tik Toki czy Discordy go nie zaleczą. Największym zagrożeniem jest jednak diagnozowany badawczo fakt, że dzisiejsza młodzież ma z samooceną wielki problem, równając się do celebrytów czy poddając hegemonii reklam, typów idealnych lub też miłości idealnej. Stąd rzeczywiście skala korzystania z social mediów przez najmłodszych może budzić niepokój społeczny.
– jakoś i ilość relacji. To ponownie kwestia różnic pokoleniowych. Starsze pokolenia nie rozumieją lajkowania wszystkich i wszystkiego przez nastolatków, tak jak ci nie rozumieją, że „znajomych” nie trzeba znać osobiście w realu. Jak zwykle potrzeba tu kompromisów. Nie trzeba też robić niczego na siłę, a kontaktować się wtedy kiedy masz ochotę i z kim masz ochotę. Oczywiście nie powstałoby FOMO, gdyby było to tak proste. Jednak opcja kontaktu z rodziną np. za oceanem, w świecie, ze współpracownikami, z dziećmi…. Social media otwierają pole do zacieśniania relacji, a nie stają się ich substytutem. One mają wszak inny charakter, odfizyczniony, ale istnieją.
Myślimy i nawet czujemy głową – nieprawdaż… ?
Fizyczność? Ci, którzy ją mają pod własnym dachem, zaspokajają tę sferę życia nawet w pandemii w stopniu wystarczającym. Ci, którzy nie mają – być może bardziej poszukują społeczności w sensie fizycznym i w pandemii bardziej cierpią. Ale zadajmy sobie w końcu szczere pytanie, nie według teorii podręcznikowych i Aronsonowskiego człowieka jako istotny społecznej: ile procent czasu w ciągu doby potrzebujemy być fizycznie w tłumie, a ile sami ze sobą i w kontaktach indywidualnych – możliwych technologicznie? Ewoluujemy. Młodzi rosną na pokolenie, w którym zachwianiu – z naszej perspektywy – ulegnie proporcja między potrzebą kontaktu w realu a w wirtualu. Czy będą przez to gorszymi ludźmi?
– indywidualizacja – nie stwierdzonoby w ramach badań kulturowo-społecznych, że proces globalizacji steruje w stronę indywidualizacji potrzeb oraz praw jednostki, gdyby tak rzeczywiście się nie działo. To postępuje na naszych oczach i może czas przestać tracić energię na „zgryzotę”, przekuwając ją na aktywne stawianie czoła „nowej” codzienności?
– czas i pragmatyka działania w domu i pracy – przeniesienie świata – nie tylko kontaktów – do sieci w sposób niezaprzeczalny przetasowało rytmy dnia, tygodnia czy miesiąca w kontekście pracy zarówno wokół gospodarstwa domowego, jak i pracy zawodowej. Wydaje się jednak, że i tutaj można zauważyć przynajmniej tyle samo plusów, co minusów. Wfh, work from home, to dla niektórych konieczność realizacji zupełnie innej logistyki życia, ale nie jest prawdą, że to wyłącznie utrudnienie i praca w kamieniołomach. Ciężko bywa młodym rodzicom, ale i dla nich, jeśli zdążyli poznać smak fizycznego łączenia pracy z domem, opcja flexitime może okazać się atrakcyjna na swój sposób. Wymaga jednak dużo większej mobilizacji i samodyscypliny. I oczywiście nie dotyczy wszystkich zawodów.
Trudniejszą kwestią wręcz niż praca zawodowa rodziców, jest nauka zdalna dzieci, młodzieży i studentów. Ale i tutaj mamy heteroglossię. Nie można predefiniować problematyki maluchów (wykluczenie z dostępu do sieci – bo nie z techno-skills, brak samoorganizacji, nierówne socjalizacje pierwotne), na równi z problematyką studentów w tej kwestii. Ci ostatni zgłaszają dużo więcej korzyści ze zdalnego studiowania. Dużo bardziej doceniają elastyczność czasu nauki, możliwość wyboru i dostosowania wysłuchiwania wykładów lub robienia ćwiczeń do swego prywatnego grafiku. Co więcej, nie tylko autonomia uczenia się, od lat postulowana, wzrasta, ale też aktywność merytoryczna studentów zmienia się na plus. Intensywniej biorą udział w forach dyskusyjnych, sumienniej wykonują zlecone zadania, czytają teksty, mając ofertę dużo większej samosterowności. Przynajmniej obserwuję to na kierunkach społeczno-humanistycznych. Inną kwestią jest konieczność ćwiczeń laboratoryjnych – językowych czy chemiczno-biologicznych, ale na to przyjdzie czas. Z pewnością znajdą się i tacy, którzy narzekają.
Energia ludzka, wibracje społeczne, emocje powstałe w żywych konfrontacjach stają się w pandemicznym świecie rzeczywiście czymś na wagę złota. Ale spójrzmy na to tak: może to czas dany, by przefiltrować swoje potrzeby i bardziej cenić, wręcz cyzelować żywe relacje, a zarazem być bardziej świadomym, do czego, po co i w jakim kształcie są nam potrzebne?
Nie cofniemy czasu
Nie zatrzymamy ewolucji z homo sapiens na homo virtualens[2]
My, średnie pokolenie pandemicznej Polski, Europy i świata 2020, i tak jesteśmy formą pośrednią w tym łańcuchu. Gdzieś po drodze spotkaliśmy homo eutyfronicus, wciąż wzbraniającego się przed nieodwracalnym uznaniem wpływu technologii na naszą psyche i physis. Czyżby jednak prof. Józef Bańka się trochę pomylił 20 lat temu?
Sądzę, że nie unikniemy wszechobecnej heteroglossii
Czas uczyć się języków obcych😊
Be-3
[1] Tłumaczenie z języka angielskiego-Termin heteroglossia opisuje współistnienie różnych odmian w ramach jednego „języka”. Termin ten tłumaczy rosyjski разноречие [raznorechie: dosłownie, „różnorodna mowa”], który został wprowadzony przez rosyjskiego teoretyka literatury Michaiła Bachtina w jego artykule z 1934 r.
[2] Nazwa wymyślona przeze mnie na użytek tego felietonu