…czyli modne hasło o bardzo poważnej kwestii
fot. Beata Karpińska-Musiał
Od dłuższego czasu przymierzam się do wypełnienia treścią tej zakładki strony http://www.be3tutomento.com. Nie jest to wcale takie proste, pomimo iż równowaga między życiem a pracą jest już zagadnieniem znanym, badanym i powszechnie przemnażanym przez mnóstwo kontekstów i aspektów teoretycznych przez naukowców, psychologów, lekarzy i terapeutów. Długo zastanawiałam się nad sposobem poruszenia tego tematu w sposób zwięzły, krótki a jednak sensowny i uniwersalny dla tych, którzy zechcą to przeczytać. Problem jest może nieco prostszy, niż filozofia “mindfulness” (lub stoicyzmu z uważnością związanego), ale trudniejszy niż zwyczajna sztuka dobrej logistyki dnia codziennego. Problem z work-life balance lewituje gdzieś pomiędzy pasją, obowiązkowością i uczciwością wobec świata (zawodowego, zewnętrznego), a uczciwością wobec siebie samej/samego i swojego ‘ja’. Wobec swoich prawdziwych, wewnętrznych potrzeb, które rozpoznajemy na różnych etapach życia w różnym czasie i stopniu.
Nie daję sobie prawa do znawstwa w tej sferze. Przez wiele ostatnich lat nie potrafiłam zachować równowagi między pracą a życiem pozazawodowym. Gdy myślę o powodzie, to jedyne, co przychodzi mi na myśl to fakt, że obie sfery są po prostu dla mnie tak znaczące, tak wypełnione, tak absolutnie fascynujące, że nie umiałam dokonywać sprawiedliwego wyboru. Nie potrafiłam “odkleić się” od swojego życia zawodowego szczególnie przez ostatnie 15 lat pracy akademickiej, chociaż i wcześniej, jako matka małych dzieci, i tak wybiegałam z domu jak tylko się dało: na krótko, na chwilę, do świata i do .. uczniów, na kursach, w szkołach językowych, na sesje tłumaczeń, na własne kursy doskonalące. Po nocach, po n-tym nakarmieniu niemowlaka (razy 3), siedziałam nad tłumaczeniami lub konspektami zajęć – by były twórcze, ciekawe, zróżnicowane. A zarazem, jako matka trójki synów i żona, kobieta ogarniająca pełen gwaru, ludzi i podróży dom, spalałam się i w tym obszarze w stopniu niekiedy przekraczającym własne możliwości psychofizyczne. Ale o tym wiem dopiero teraz, po latach.
Jestem nauczycielką, pedagogiem, tutorem. Ten zawód nie jest zawodem pozwalającym wejść do biura i wyjść z niego po 8 godzinach. To wiedzą wszyscy pedagodzy i wychowawcy, nauczyciele przedmiotowi, pracownicy oświaty w innych wymiarach i formach. A więc pogodzenie obowiązków zewnętrznych z domowymi wymaga ekwilibrystyki bliskiej akrobatom cyrkowym. Organizacji posuniętej do wypełnienia każdego kwadransa na czas, bo inaczej domino się wali. Pędu, w którym totalnie nie ma miejsca na ….
na własne potrzeby.
Nie jestem ekspertką, bo nie raz mi się nie udawało zrealizować wszystkiego, co planowałam. Albo….. jeśli się udawało – padałam na przysłowiową przednią część ciała. Bo jednak wychowałam (do społu z Małżonkiem oczywiście, choć często nieobecnym) trzech synów, nauczałam za granicą i w Polsce, zrobiłam doktorat i pracuję na uczelni. Publikuję, wydaję książki i artykuły. A dzieci, już duże, nie chodzą głodne i jako tako ogarniają swoje światy szkolno – towarzysko – rozrywkowe. Mam jedynie doświadczenie, które nakazuje mi z perspektywy powiedzieć sobie:
wystarczy.
W psychologii analitycznej istnieją m. in. koncepcje ego i super-ego. Jedno z nich jest uosobieniem naszych wielkich ambicji, potrzeby wizerunku zewnętrznego, pcha nas do realizowania osiągnięć i sukcesów. Drugie, to nasze wewnętrzne dziecko, często zaniedbane, płaczące o czas, spokój, miłość, komfort i opiekę nad nim przez NAS SAMYCH. To dziecko jakże często schodzi na dalszy plan, gdy nadmuchane super-ego zbiera laury w świecie zewnętrznym. To dziecko, czasami, tupie też nóżką i bywa, że żąda dla siebie zbyt wiele (to ludzie pozostający na zbyt infantylnym poziomie społecznej odpowiedzialności i zawodowo pasywni). Żadna ze skrajności nie jest zdrowa.
Warto spotkać się wpół drogi. Pogłaskać dziecko, ale też dać mu “wolne” i jednak zmobilizować się do pracy. Gdy wykonana, wrócić do domu.
Tak widzę work-life balance.
Mam wrażenie, że wszystko jest kwestią nastawienia. Uczę się wciąż tego balansu, a waga z odważnikami jest tylko w naszej głowie. To już wiem. Nikt, ani nic innego nie nakazuje nam orać po nocach, niż nasze super-ego. Nikt inny tak nie płacze po nocach, jak nasze wewnętrzne dziecko….
Tym dzieckiem – naszymi potrzebami – jest kontakt z kulturą, książką, przyjaciółmi, rodziną. Kontakt pozbawiony pośpiechu, nakazów, zakazów czy drylu codzienności. Pod warunkiem, że tego akurat potrzebujemy. Dla mnie jako matki, moje dziecko wewnętrzne to przede wszystkim moje macierzyństwo, małżeństwo, rozrywka i podróże. Dla innych będzie to rozrywka i przyjaciele, hobby, polityka, sport, opieka nad zwierzętami. Jeszcze inni pójdą do spa, lasu, czy teatru (też zdarza mi się to robić:-))
Ważne, by było to coś innego, niż świat pracy. Gdy praca to ludzie – wyjdź na samotny spacer. Gdy praca to biurko, książka lub szklana probówka w laboratorium – idź do ludzi, na imprezę. Gdy praca to podróże – zostań w domu przez weekend. Gdy praca to dom – wyjedź na weekend daleko.
Uwaga!
Gdy potrzeby własne umrą, nie pomoże najlepsza praca.
Wtedy już po nas.
Be-3