fot. Beata Karpińska-Musiał
Ostatnio zdarza mi się próbować w życiu zupełnie czegoś nowego, niż dotąd. Innego niż wszystko, co wiąże się z pracą akademicką, szkoleniową, naukową, domową, a nawet innego, niż dotychczas czerpana przyjemność z rodzinnych lub służbowych podróży, kina czy książki (innej, niż naukowa). Jestem w momencie, w którym zdałam sobie sprawę, że przez całe życie stawiałam sobie bliższe lub dalsze cele, po czym je skutecznie, z reguły z sukcesem realizowałam. Jedne z mniejszą, inne z większą przyjemnością, jedne z poczucia obowiązku, inne z ciekawości, a większość ze zwykłego poczucia, że inaczej po prostu się nie da. Jako urodzona optymistka i w opinii wielu idealistka (chociaż równocześnie pragmatystka), z zapałem i energią podchodziłam (podchodzę?) do życiowych wyzwań, czerpiąc z życia ile się tylko da i nieustannie ucząc się, jak sprostać zaskoczeniom i cieszyć się nawet z porażek lub je.. strategicznie omijać.
A jednak zmieniamy się. W pewnym momencie, właśnie TYM momencie, przychodzi myśl: a może by tak zwolnić? I człowiek popada w małe rozdwojenie jaźni: mój kołowrotek i tak jest szybki, a tu obok, równolegle świat mówi – biegnij jeszcze szybciej! Nie wiesz jak ustanawiać cele? Przyjdź, nauczymy Cię. Nauczymy Cię…
być szczęśliwym!
być efektywnym!
być produktywnym!
nie być prokrastynatorem!
No a jeśli to ułuda? Jeśli nigdy nie przestaniemy biec? Czy nie dobiegniemy wtedy do mety za wcześnie? Tej mety, która nagle spuszcza kurtynę i performance się kończy?
Wydaje mi się, że optymizm i energia zawiodły mnie daleko w życiu. I udało mi się to bez szkoleń i treningów osobowości, ćwiczeń, narzędzi i coachingu, o których polska rzeczywistość lat 70-tych i 80-tych nawet nie śniła. Czy to już syndrom wieku? A może syndrom uczestnictwa w innego rodzaju kulturze pokolenia, pamiętającego inne zasady życia społecznego.
Nas nikt nie uczył metod SMART i GROW nie stosował narzędzi coachingowych, by zaplanować pracę, życie lub sukces. Sukces przychodził małymi krokami, wolniej, ale trwalej. Sukces nie wpuszczał ludzi w megalomanię, a porażka w depresję. I to jest fakt, którego jestem naocznym świadkiem. Pomimo bardzo trudnych dla niektórych doświadczeń ekonomiczno-politycznych. One wręcz hartowały ludzką odporność, ale z różnym skutkiem u różnych osób.
Czy zatem pokolenie “X” , które reprezentuję, było bardziej samodzielne życiowo? Energiczne? Bardziej wytrwałe i doceniające? Ciekawe życia i świata? Umiało się nimi cieszyć inaczej? Albo wykazywało większą resilience? Lub.. trudy i znoje przekuwało w próbę charakteru…
Prawdopodobnie tak, i chociaż dzisiaj nadal stawiam sobie cele sama, pomagam też w tym młodszemu pokoleniu. Częściowo mnie do tego przygotowano, ale w większości korzystam z własnych doświadczeń (dobrych i złych) i uporu, determinacji i .. ciekawości. To są najlepsze narzędzia osiągania celów życiowych. Najbardziej spersonalizowane.
Z tejże właśnie ciekawości, dzisiaj pojechałam z nastoletnim synem na.. prawdziwą strzelnicę sportową! PO raz pierwszy w życiu miałam w ręku prawdziwą broń palną. Pistolet i karabin. Strzelałam do celu na tarczy oddalonej o 10 metrów, potem o 15.
Widząc efekt – instruktor mruga okiem i mówi: widzę tu talent:-) Na 20 strzałów łącznie, 11 trafień w czarne pole, w tym dwie dziewiątki a 18 w całą tarczę. Tylko dwa poszły w piach!
Wrażenie jest mocne, z emocji było mi gorąco…
Trafiłam do celu i zrealizowałam kolejny cel – spróbowałam czegoś, czego nigdy wcześniej bym nie zrobiła. Drobiazg, sport, zabawa, chęć potowarzyszenia synowi i poczucia tego, co on – ale efekt był piorunujący.
Kolejny, drobny cel osiągnięty: przełamanie obaw, smak doświadczenia.
Bez szkolenia, ale pod okiem szkolącego.
I powoli, z uwagą, w skupieniu – bo inaczej niewypał lub, co gorsza, wypadek lub śmierć.
Metafora każdego doświadczenia?
Be-3