Kto zna książkę i powstały na jej podstawie, dystopijny serial pt. Człowiek z Wysokiego Zamku, ten wie czym był fikcyjny projekt „Die Nebenwelt” (jeśli nie – polecam gorąco!). A jeśli nie ten motyw, to z pewnością zna inny klasyk, jakim był Matrix. Podróże do innych wymiarów to jeden z najbardziej fascynujących dla różnych twórców motyw artystyczny. Ale przecież mamy go też pod dostatkiem w realnym życiu.
Kadr z filmu The Man in the High Castle, źródło fot.: Amazon Prime Video/YouTube
Akurat przebywam w jednym z nich. Jednym z tysięcy światów równoległych. Wystarczy przemieścić się o ileś tam kilometrów od domu, nawet niekoniecznie o jeden, dwa czy pięć tysięcy. Niekiedy świat równoległy toczy się bliżej, zaraz poza granicami naszego własnego miasta. Chociaż – uwaga – i w jego ramach mamy światy równoległe. A nawet… bywa, że we własnych czterech ścianach. Społeczno-kulturowe wyjaśnienia znamy doskonale. W ciągu ostatniego miesiąca usłyszałam, co oznacza „Krakówek”, tak jak i pewnie każdy w Polsce wie, jakie znaczenie kryje się pod określeniem „Warszawka”. Inny jeszcze habitus znajdziemy w ospałej miejscowości Strzelno, a po paru godzinach jazdy – w mieście na pograniczu kultur: Bolesławcu. Podobnymi światami równoległymi będą np. Wiedeń, a alpejskie resorty pod Salzburgiem (obecnie mój świat równoległy przez tydzień), mimo że w granicach tego samego kraju. Światy równoległe w rozumieniu różnic kulturowych i historycznych były i są wszędzie wokół nas. Ale tym razem chcę dotknąć tego zagadnienia od strony bardziej ulotnej.
„Die Nebenwelten” zauważamy (albo i nie), gdy próbujemy wychylić się z własnego oglądu świata, w którym tkwimy. Złudne jest zatem myślenie, że dotyczą tylko o kulturowych i historycznych przestrzeni ludzkiego funkcjonowania w miastach i krajach lub pomiędzy nimi. Oglądania innych stylów życia, architektury miasta, wartości społecznych. Najdalej do przekraczania die Nebenwelten jest chyba turystom, chociaż powszechnie uważa się, że właśnie turystyka rozwija tolerancję, świadomość, wiedzę o innych kręgach kulturowych. Dlaczego?
Ponieważ świadomość światów równoległych dotyczy raczej dostrzegania i krytycznej oceny „obcych” światopoglądów i systemów wartości istniejących nawet blisko siebie. A to już obszar myślenia (i działania społecznego, komunikacyjnego) bardzo ryzykowny, i dla wielu bardzo trudny, jeśli nie niemożliwy.
Dlatego łatwiej jest go omijać
A nawet stawiać mury i płoty
We własnym ogródku jest przecież bezpieczniej
Światy równoległe, rozumiane w ten sposób, dotyczą różnych sfer życia społecznego: pracy, uprawiania nauki, polityki, komunikacji, sztuki i wartości społeczno-kulturowych. O ich istnieniu nauczają studia o komunikacji międzykulturowej, o polityce, edukacji, a o funkcjonowaniu człowieka wyjaśnień dostarczają pedagogika, psychologia społeczna oraz socjologia kultury. Ciekawe, że poza wieloma istotnymi faktami nie nauczają one, jak człowiek może przyjąć postawę, na przykład, „drona”.
Dlaczego drona?
Dron lata nad dużym obszarem terenu. Jego oko kamery ma ogląd całości, „widzi” tych samych ludzi, rzeczy czy zjawiska (obiekty) z lotu ptaka, z perspektywy pozbawionej granic (wysokich murów i płotów) obecnych „na dole”. Widzi świat z meta-poziomu. Bredella nazwałby taki przywilej elastycznością umysłu (flexibility of mind). Ale przecież dron nie ma umysłu…?
Mają go ludzie, zatem…dlaczego wciąż im tak trudno uznać byty oglądanych z góry parceli? miast? ulic? ludzi i ich wartości za równoprawne, równie cenne w swej różnorodności i kolorystyce? Dlaczego cierpienie ludzi „innych” nie jest wystarczającym argumentem za uznaniem tego innego świata równoległego za równoprawny? Podobnie ze światem zwierząt czy klimatyczną homeostazą, które domagają się obecnie szczególnej uwagi w debacie publicznej i w dyskursie post-antropocenicznym. O globalnej polityce nie wspomnę. Zrodzony z tych pytań konflikt jakże często ma siłę destrukcyjną.
Z drugiej strony, dron jest zawsze przez kogoś z ziemi sterowany. To także metafora nie pozwalająca nam zapomnieć, że nie ma, ale i nie może być, anarchii. I z drugiej strony, że za porządkiem może potencjalnie pójść populizm, fundamentalizm lub faszyzm. Co za klincz!
Usłyszałam niedawno z ust znamienitego profesora, że to nie pokój, a wojna jest stanem bardziej „naturalnym” dla aktywności obywatelskiej w społeczeństwach. Bo przynajmniej określa, po której stronie barykady mamy się opowiedzieć, w którym ogródku się zamknąć i go pielęgnować, a do którego wrzucać śmieci.
A jednak chcę wierzyć, że warto, by każdy człowiek chociaż raz przejrzał nagranie kamery takiego metaforycznego drona. By spojrzał/a na światy równoległe z metapoziomu i potrafił/a dostrzec ich specyfikę. To musi być prawdziwie wzbogacające doświadczenie. Eliminujące hejt, manipulację i ideologiczną hegemonię jakiejś jednej panującej opcji. Pozwalające na unikanie wojny. Pozwalające nawet na komfort nie zajmowania stanowiska w wielkich konfliktach Własnego Świata ze Światem Równoległym.
Ale to nie znaczy, że tego stanowiska warto nie mieć.
Tylko istnieje do-wolność jego wyboru.
Ja bardzo lubię jego nieustanną obecność, niedokończoność.
Tego wyboru, nie stanowiska.
Be-3